CYKL INKWIZYTORSKI tom 18
„Wszystko jest możliwe pod naszym niebem, gdzie źli ludzie wraz z demonami splątują nici ludzkich żywotów.”
Co jakiś czas natrafiałam na tomy tego cyklu, za każdym razem obiecywałam sobie, że zacznę je poznawać, tak się nie stało. Kiedy przeczytałam w zapowiedziach, że osiemnastą odsłonę można czytać niezależnie od poprzednich, stwierdziłam, że nadszedł właściwy moment, by zabrać się za te przygody czytelnicze. „Ja, inkwizytor. Miasto Słowa Bożego” zrobił na mnie mocno dobre wrażenie, z przyjemnością wchodziłam w fabułę, chociaż na początku nie w pełni wciągała, lecz ciekawie nakreślała aurę dekadencji. Poddałam się klimatowi nieuchwytnej magii, mocy relikwii i tajemniczych morderstw. Im dłużej siedziałam w powieści, tym lepsze wrażenie wywoływała, tym chętniej się angażowałam. Barwna paleta przekonujących postaci, z echami zagadek w tle, nieodsłoniętymi kartami intencji i smykałką do przechytrzenia przeciwnika. Wyjątkowo plastyczna narracja, dbająca o każdy detal, ułatwiająca opisami przeniesienie do książkowego świata i emocji przeżywanych przez bohaterów. Nieustanne zerkanie na ludzką naturę, rozkładanie jej na czynniki pierwsze, naświetlanie ukrytych motywów i żądzy. Wszystko w religijnej otoczce, rzeczami dziejącymi się niejako za kotarami głównej sceny, w teatrze na użytek społeczeństwa, w zbiorze tajemnic poliszynela.
Inkwizytor Mordimer Madderdin okazał się niezłą gadułą, przekonującym narratorem, sympatycznie odsłaniającym karty własnej osobowości i charakteru. Trzeba przyznać, że udanie podkoloryzowanymi, zręcznie naświetlonymi, celowo niszczącymi pojawiające się dylematy w interpretacji zachowań. Obrońca świętej wiary obdarzony bystrym umysłem i zdolnością podejmowania szybkich decyzji znakomicie odnajdywał się w grze interesów i misji związanej z relikwiami. Zainteresowało mnie, czy główna postać serii zmieniała się na przestrzeni tomów, jaka była kiedy zaczynała dawać się poznawać, czy dopiero z czasem nabrała cech cynicznego obserwatora rzeczywistości i wprowadzającego humorystyczne pierwiastki. Spodobał mi również się portret przeora klasztoru Hieronima del Monte, człowieka wywodzącego się z potężnego i bogatego rodu, odkrywającego znaczącą rolę w przebiegu fabuły. Arystokrata Maurycy von Solheim przejmujący początkowo scenę powieści stanowił atrakcyjne dopełnienie kluczowej postaci, zwłaszcza w płaszczyźnie dialogów. Zagadka kryminalna powiązana z tajemniczym, osobliwym i bulwersującym morderstwem, frapująco rozpisana, rozłożona na czynniki pierwsze, a następnie udanie złożona w wyjaśnienie. Powieść na przyjemny wieczór czytelniczy, chwilę wejścia w mroczne czasy, niezupełnie prawdziwe, ale nawiązujące do znanych z kart historii, okazja do spotkania niejednoznacznej postaci, zanurzonej w cieniach demonów, krzywd, morderstw, ale również czarnego humoru.
4.5/6 – warto przeczytać
fantastyka, 560 stron, premiera 01.10.2024
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Za czasów nastoletnich czytałam Piekarę, ale jakoś nigdy nie zachwyciła mnie fantastyka. Może warto dać jej kolejną szansę?
OdpowiedzUsuńNie czytam fantastyki, więc raczej nie dam się namówić. Ale nazwisko autora kojarzę.
OdpowiedzUsuńOsiemnasta? OMG sporo tego, i jak tu zdążyć wszystko przeczytać?
OdpowiedzUsuń