LEO VARDIASHVILI
„My (Grzuzini) nie mamy wina we krwi. Ono jest naszą krwią.”
Szybko chwyciłam za książkę pod wpływem impulsu, intuicyjnego przyciągania i większego niż zazwyczaj zainteresowania treścią. Wiele dzięki tej decyzji zyskałam. Niesamowicie spodobała mi się przygoda czytelnicza, natrafiłam na coś oryginalnego, zdecydowanie wartego poznania, na materiał do głębszego przeżywania. Krwawa i cierpiąca Gruzja nie powinna mieć w sobie aż tyle magnetyzmu, a jednak, Leo Vardiashvili ukazał ją w formie przemawiającej do serca. Kraj na pograniczu Europy i Azji, z dramatyczną wielowiekową historią, wyniszczony siedemdziesięcioletnią sowiecką okupacją, wojną domową (1991-1993), która zburzyła stary porządek, uwikłała w krwawy zbrojny konflikt etniczny z Abchazją i Osetią Południową, zabrała tysiące ofiar, zmusiła do przesiedleń, drastycznie obniżyła standard życia. Brakowało jedzenia, wody, gazu, prądu. Jeszcze tydzień wcześniej żyli normalnie – i nagle stali w kolejkach po chleb i nosili wodę ze studni.
Wraz z kluczową postacią przemieszczałam się po opuszczonych poradzieckich blokowiskach, ulicach naznaczonych strachem i biedą, najstarszej dzielnicy i najstarszym cmentarzu w Tbilisi, a dla kontrastu także po zamożnej części i świadectwach nowoczesności jako punktach na mapie. Zastałam obraz miasta sparaliżowanego przez gwałtowną powódź z czerwca dwa tysiące piętnastego roku, z zalanym ogrodem zoologicznym i licznymi poruszającymi się po stolicy zwierzętami. Podobnie jak główny bohater powieści, poddałam się kilku odmianom okupacji, zwierzęta rozszalałej wodzie, zaś człowiek mrocznej przeszłości, stracie i przymusie poszukiwań. Sugestywnie odbierałam gruzińską mentalność, gościnność, radzenie sobie z przeciwnościami, oszczędzanie innym bolesnej prawdy, postawienie na wszystko albo nic, balansowanie na granicy katastrofy, strategię ucieczki w kaukaskie góry podczas zagrożenia ze strony najeźdźców.
Saba jako ośmioletni chłopiec, wraz z starszym o dwa lata bratem, i ojcem opuścili niebezpieczną Gruzję, po tułaczce osiedlili się w Londynie i zaczęli wieść zwyczajne życie. Jedyne, czego im emocjonalnie brakowało, to obecności pozostawionej ze względów ekonomicznych w ojczyźnie matki. Autor zadawał ciekawe pytania, czy człowiek bez przeszłości, bez znajomości historii, bez osadzonych głęboko korzeni, ma szansę zdobyć wewnętrzny spokój i odczuć moc poczucia przynależności? Czy, jak to mówi Nodar, jedna z ważniejszych postaci, wystarczy wetknąć sobie piórka w dupę, żeby stać się kogutem? Dlaczego powiadają, że do domu nie da się wrócić? Czy to, co się kiedyś tak bardzo kochało, może stać się źródłem największego zwątpienia i lęku?
Po osiemnastu latach Saba podążał szlakiem bliskich, milknących wiadomości, przerażających snów, Tbilisi usianego wspomnieniami i głosami zmarłych osób. Było w tym wiele symboliki i metafory. Aura powracających dialogów z bliskim, którzy odeszli, na wskroś przenikała myśli i wyobraźnię młodego mężczyzny, poddawała kierunek działań, odkrywała tajemnice, pomagała, ale i wciągała w pułapki. Miejsca odwiedzane po dwóch dekadach, świadectwa brutalnej historii, również rodzinnego życia, przemawiały w szczególny sposób, utwierdzały w zakorzenionych odczuciach, negowały zafałszowania wspomnień. Utrata czegoś cennego boli. Ale jeszcze bardziej boli, gdy odzyskany skarb jest popsuty. Wszystkiemu przyglądał się posąg Matki Gruzji.
Vardiashvili utrzymywał szybkie tempo akcji, co nie znaczy, że nie pozostawiał przestrzeni do snucia rozmyślań o różnorodnej tematyce. Życiu, miłości, przyjaźni, poświęceniu, oddaniu, także nienawiści, zdradzie, manipulacji i kłamstwie. Element wyrywkowej kontroli i pościgu policji, ucieczka przed nią, podążanie ścieżką usypaną okruchami świadectw istnienia, literackiej opowieści, wymyślnymi wskazówkami, punktami zaczepienia, autor prowadził w ekscytującym i zajmującym stylu. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że bezpośrednio uczestniczyłam w podróży o kilku znaczeniach, tak dobrze odbierałam emocje, odczucia, wątpliwości i prawdę. Pasował mi styl narracji, na przemian ciepły i chłodny, poważny i z humorem, ironiczny i dosłowny. Żeby odrzeć coś ze znaczenia, czasem trzeba to obśmiać. Szalenie udany debiut literacki.
5.5/6 – koniecznie przeczytaj
literatura współczesna, 382 strony, premiera 22.10.2025 (2024), tłumaczenie Ewa Borówka
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz