ANNA RYBAKIEWICZ
„Do pewnych rzeczy lepiej się nie przyznawać, nawet przed samą sobą.”
Uczestniczyłam w omawianiu powieści w ramach spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki w Bibliotece przy Zielonej w Łodzi. Książka wywołała mieszane odczucia wśród czytelników. Mnie niestety nie porwała, pomimo odwołań do dramatycznych zdarzeń z historii. Przeszkadzała nierealność wydarzeń. Nie przekonała baza źródła wielkiej miłości, rozwiniętej w trybie ekstra przyspieszonym, chociaż nic nie miałam do przeciwstawnych biegunów obliczy wojny. Astrid zachowywała się tak, jakby celowo ściągała na siebie wielkie kłopoty. Narażała się na śmiertelne niebezpieczeństwo, a co gorsze, wciągała w nie innych. Koła ratunkowe rzucane przez los wydawały się zbyt przyjaznymi zbiegami okoliczności. Nawet jako bardzo młoda kobieta, postawiona w dramatycznych okolicznościach, nie mogła zachowywać się tak infantylnie i beztrosko, wręcz bezmyślnie.
Podobało mi się za to tajemnicze odmalowanie postaci oficera SS. Chociaż domyślałam się jaka przypadnie mu rola w fabule, a zwłaszcza na ostatnich stronach powieści, i tak chętnie śledziłam jego poczynania. Jak wiele tajemnic mogły skrywać stare listy, medale i fotografie? Aby się tego dowiedzieć trzeba było podążać różnymi czasami i miejscami. I Zosia to czyniła. Jednak i ona wpadła w pułapkę łatwowierności i naiwności, co prawda, z dużo mniejszym natężeniem niż Astrid, lecz odczuwalnym. „Złodziejka listów” nie zaliczała się do zbioru chętnie poszukiwanych przez mnie powieści, i może właśnie niedopasowanie z książką było tego efektem. Jeśli lubicie opowieści nasycone romantycznymi nutami, pozornie zabronionej miłości, odwołujące się do kart tragicznej historii, zogniskowane na odkrywaniu tajemnic, przebiegające w dwóch czasach, i nie przeszkadza wam niezbyt głębokie uzasadnienie postaw bohaterów, to sięgnijcie po tytuł, wyróbcie własne zdanie.
3/6 – w wolnym czasie
literatura obyczajowa, 364 strony, premiera 12.04.2023
Książka wypożyczona z biblioteki.