piątek, 12 września 2025

PORANEK DNIA ZAGŁADY

C.L. MOORE

„Być może to czasy tworzą człowieka.”

Powieść zaciekawiła, przyjemnie się w nią wchodziło i śledziło dobrze rozpisaną intrygę. Z jednej strony atrakcyjna przygoda czytelnicza, z drugiej wyraźnie słyszalne echa czasów lat pięćdziesiątych, klimatu lęku przed wojną atomową i rywalizacją dwóch supermocarstw. To również przyjrzenie się politycznej ideologii opartej na reżimie, etapach i konsekwencjach jego aktywności. Komus z prezydentem Andrew Raleighem, starzejącym się i schorowanym dyktatorem, konfrontował się z kalifornijskim Anty-Komusowym podziemiem, rebeliantami dzierżącymi klucz do unicestwienia przeciwnika. 

Wielka stalowa propagandowa i kontrolna sieć komunikacji i łączności USA wobec totalnej zagłady, nieczuła na społeczne frustracje, pragnęła utrzymać status quo i za wszelką cenę zgładzić ruch oporu. W tym celu organizowała tajemnicze spektakle uliczne. Do jednego z teatrów zaangażowała Rohana Howarda, kiedyś aktora z najwyższej półki, teraz Żniwiarza z najniższej warstwy społecznej. Czterdziestoletni Rohan nie pozbierał się po śmierci żony Mirandy sprzed trzech lat. Autorka przedstawiła przemianę wartości kluczowej postaci, mieszaną motywację, rozumienie wspomnień, podążanie za tożsamością, świadomością społeczną i polityczną. Uwierzyłam w głównego bohatera, zgrabnie przedstawiał się zbiór cech charakteru, osobowości i postaw. Entuzjastycznie podchodziłam do teatru widzianego od kulis, zasad gry aktorskiej, budowania napięcia, sztuki w oczach publiczności i z perspektywy wnętrza. 

C.L. Moore stworzyła historię, w której aspekty scenariusza zdarzeń domykały się, oddawały wizję świata zdominowaną przez niegdyś wybawcę po Wojnie Pięciodniowej a teraz dyktatora z systemem symboli popularyzacji i manipulacji opinią społeczną. Jednokierunkowa fabuła uwzględniała nieco sensacji, w stonowanym tempie i tonie. Sporo działo się dopiero w finalnej odsłonie, mniej zaskakująco, bardziej refleksyjnie. Obecnie cenimy powieści solidniej i bardziej szczegółowo umocowane, ale w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku prosty i przejrzysty styl twórczości dominował w fantastyce. Mnie się podoba, chętnie mu się poddaję ze świadomością, że to rys dla wyobraźni, który mogłam kształtować i rozwijać według własnych preferencji, pod warunkiem trzymania się ogólnych wytycznych fabuły. Powieść niebezpośrednie, ale świadectwo stosunkowo niedawnej przeszłości, podrzucała pod rozwagę niestarzejące się przekazy.

4.5/6 – warto przeczytać
fantastyka, 312 stron, premiera 17.06.2025 (1957), tłumaczenie Jerzy Moderski
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Rebis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz